Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/468

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

miałem robić? Byliśmy otoczeni przez mnóstwo ludzi, a gdybyśmy nawet zdołali sobie bronią drogę utorować, to jednak zasiek był tak wysoki, że chyba tylko mój ogier potrafiłby przezeń przesadzić. Halef i Dżezida byliby musieli zostać. Jeślibyśmy zaś zabili choć jednego Kurda, wówczas nawet w razie szczęśliwej ucieczki bylibyśmy mieli całą sforę za sobą. Z zemstą krwi nie żartują w tych górach. Użycie przemocy więc nie było wskazane, ale też najmniejszy objaw trwogi byłby równie wielkim błędem.
— Szczęście twoje, jeśli słowo twoje się sprawdzi — odpowiedziałem. — Idź naprzód!
Zsiadłem z konia i wziąłem go za uzdę, a moi obaj towarzysze poszli za tym przykładem.
— Konie zostaną na dworze — rzekł Szeri Szir. — W domu niema dla nich miejsca.
Pomijając już to, że bez koni bylibyśmy bezsilni, nie myślałem rozstawać się z mym karym, prędzej byłbym tuzin Kurdów powystrzelał.
— Konie zostaną przy nas — odparłem. — Naprzód!
Odsunąłem szejka na bok i wstąpiłem do domu, ciągnąc konia za sobą. Halef i Dżezida szli za mną. Budynek podobny był do naszej stodoły z tokiem i klepiskiem. Składał się z dwu przedziałów; jeden po prawej ręce służył zapewne do zebrań i narad, a drugi po lewej był mieszkaniem. Małe, prostokątne otwory zastępowały okna. Dziedzińca prawdopodobnie nie było, gdyż nie zauważyłem dalej już żadnych drzwi. Obie izby przedzielała cienka plecionka. W głębi stała drabina, wiodąca na nizki strych. Nie ulegało wątpliwości, że ten jilak był prawdziwą łapką. Znalazłszy się w środku, czekaliśmy, co dalej nastąpi.
Pierwszą osobą, którą tam ujrzeliśmy, była młoda Kurdyjka. Miała na sobie wązkie tureckie spodnie, pomarszczone nad zgrabnemi kostkami, a z pod nich wychylały się małe nóżki w ładnych pantofelkach. Błękitny gorset haftowany otaczał jej kibić, a na to spadał