Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/457

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

melek ta-usa jako znak, gdybym potrzebował kiedy u sług Dżezidy.
— Chodieh, każdy Dżezida będzie gotów oddać życie za ciebie, skoro tylko zobaczy ten znak drogocenny. Rozkaż, co mam uczynić dla ciebie, a zrobię wszystko!
— Życzę sobie tylko, żebyś mnie bezpiecznie zaprowadził do Kurdów Zibar.
— Tak będzie, panie. Tu jest rzeka, a tam leży kelek[1] na brzegu, które nas przeniesie przez wodę.
— Do kogo czółno należy?
— Zbudował je nezanum[2], ale każdy z mieszkańców może go używać.
— Nikt inny?
— Nikt.
— W takim razie mieszkańcy wsi przejechali tędy przed nami.
— Dzisiaj?
— Tak. Patrz tu na świeże ślady dwu koni! Na prawo leżało czółno, a tutaj jeźdźcy zsiedli z koni. Wilgotne źdźbła już się prawie podniosły; zdeptano je przed godziną. Co ci dwaj mają tam do roboty? Rzeka tworzy tutaj granicę, mogli się więc udać tylko do Kurdów Zibar. Jeżeli tak, to dlaczego nie pojechali razem z nami?
— Panie, to będą ludzie z innej wsi, lub członkowie innego szczepu, którzy tylko przypadkowo znaleźli czółno i użyli go dla siebie.
— Nie, to dwaj ludzie z waszej wsi. Mój służący widział ich, gdy odjeżdżali.
Dżeżida patrzył przez pewien czas w zamyśleniu przed siebie, poczem mimowolnie położył dłoń na rękojeści noża, który był jedyną jego bronią.

— Panie — rzekł z bardzo otwartem wzniesieniem oczu — ja o tem nic nie wiem. Czy ufasz mi rzeczywiście?

  1. Czółno z wydętych skór kozich.
  2. Najstarszy we wsi.