Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/437

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Beduinem. Mutessaryf posłał do nich swoich żołnierzy, ażeby przemocą wydobyć od nich pogłówne i kazał im pozabierać najlepsze i najpiękniejsze zwierzęta, teraz więc grożą śmiercią każdemu obcemu, gdyż każdy obcy jest dla nich Turkiem. Wikramy, którego chcecie wykupić, nie wypuszczą na wolność, choćbyście zapłacili cały, a nawet podwójny okup. Jeśli go nie zabili dotychczas, to wezmą pieniądze i zamordują jego i was. Ale ty, Kara Ben Nemzi, jesteś mi bratem, dlatego ja wam dopomogę. Czy wiesz już o tem, że teraz prowadzimy spór z nimi?
— Nie.
— Jest zapowiedziany, choć nie wybuchnął jeszcze dotychczas. Gdy im zabrano tyle zwierząt, porwali się Anezejowie na nasze trzody i nie chcą nam ich zwrócić. Jesteśmy o wiele silniejsi i potężniejsi od nich i odbijemy je sobie. Kiedy upływa termin dla jeńca?
— Piątego dnia safar.
— Tak rychło? Wobec tego musimy się śpieszyć. Dziś jeszcze roześlę posłów i każę zwołać wojowników z różnych oddziałów Haddedinów. Potem ruszymy ku skale Wahsija.
— Czy Anezejowie tam obozują?
— Tak.
— Słyszałem o sławnym pustelniku, który tam podobno mieszka. Czy znasz go?
— Nie byłem jeszcze nigdy u niego. W ogóle nie widział go jeszcze nikt, oprócz dwu chłopców, których matka mieszka u podnóża skały. Wchodzą oni dwa razy dziennie, rano i przed wieczorem do niego na górę, ażeby usłyszeć święte słowa i zanieść je wiernym, czekającym na dole. Ze wszystkich stron ściągają się pielgrzymi, którzy powierzają mu swoje prośby i otrzymują odpowiedzi. Nikt, nawet rozbójnik, lub inny złoczyńca nie poważy się postąpić wbrew wskazówkom, otrzymanym od pustelnika. Celę jego zobaczysz z daleka, ale nie będzie ci wolno wyjść na górę. Bylibyśmy wstrzymali się jeszcze czas jakiś z ukaraniem Aneze-