Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/431

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Teraz mogli wejść towarzysze. Związaliśmy strażnika i wpakowaliśmy mu w usta koniec turbanu jako knebel. Następnie zabraliśmy nasze rzeczy, kierując się przytem zmysłem dotyku. Tylną ścianę namiotu przeciąłem od góry do dołu, ażebyśmy mogli wydostać się z siodłami. Pars i jego towarzysz mieli sporo do dźwigania, bo aż trzy siodła i kilka pakunków z towarami, które wieźli na jucznym koniu, ażeby w braku pieniędzy zaspokoić Anezejów tymi przedmiotami handlu. To utrudniało nam drogę; pomogliśmy im jednak z Halefem i ostatecznie wydostaliśmy się szczęśliwie z obozu.
Teraz trzeba było postarać się o konie. Nie musieliśmy w tym celu koniecznie odzyskać naszych. Kiedy dziś wieczorem zbliżaliśmy się do obozu, widzieliśmy, po której stronie pasły się konie Abu Hammedów. Tam zanieśliśmy nasze rzeczy, położyliśmy je na trawie, a ja poszedłem na zwiady.
Psów się nie bałem, ponieważ są zwykle przy kozach i owcach. Minąłem wielbłądy i ujrzałem konie, spoczywające na trawie. Czołgając się na brzuchu, posunąłem się dalej aż do pasterza, który leżał z łokciami opartymi o ziemię, a głową na dłoniach. Okrążyłem go, aby zajść z tyłu, i objąłem go za szyję. Chłopak zamarł na poły ze strachu. Przyłożywszy mu nóż do piersi, pozwoliłem mu odetchnąć, żeby mógł cicho mówić, i rzekłem:
— Nie mów głośno, na Allaha, bo cię przebiję! Jeśli skłamiesz, dostaniesz także nożem. Ilu pasterzy jest przy koniach?
— Tylko ja jeden — szepnął drżąco.
— Wstań i chodź ze mną! Jeśli się cicho zachowasz, nic ci się nie stanie.
Posłuchał mnie. Przytrzymując go, zaprowadziłem go do towarzyszy, gdzie związałem go własnym jego pasem. Pars i jego towarzysz musieli go pilnować, ja zaś wybrałem się z Halefem po pięć koni. Odbyło się to w przeciągu krótkiego czasu. Osiodłaliśmy konie