Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/414

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

koła i naradzali się wśród dzikich okrzyków, jakiemuby losowi ich przeznaczyć.
Właśnie błysnął pierwszy promień słońca nad doliną, kiedy jeden z jeńców podniósł skrępowane dłonie i zawołał:
Ia szems, ia szems! la szems, ii hamdalillah. — O słońce, o słońce! O słońce, dzięki Bogu! Ty nas ocalisz od okropnej śmierci, ponieważ jesteśmy w nur esz szems, pod twojemj światłem i opieką! Nie posyłaj nas już teraz przez most czinewad do wieczności, lecz odpędź promieniami swymi złe duchy Arymana i przyślij nam z pomocą czystych aniołów Ormuzda!
Głośny śmiech szyderczy mu odpowiedział, poczem nastąpiły znowu takie ryki i wrzaski, że nie mogliśmy rozróżnić ani zrozumieć poszczególnych słów i okrzyków. Usłyszeliśmy „tyle tylko, że był to Pars, a więc wyznawca Zoroastra, którzy czczą słońce i ogień jako symbole dobrego boga Ormuzda. Gdy wrzaski ucichły na chwilę, zawołał znowu jeniec z podniesionemi rękoma:
Ia szems, ia ilaha, ia nefisa, ia challasa, — o słońce, o boski, wspaniały zbawco! Musisz nas ocalić i ocalisz, ponieważ noszę! twój tilzim[1] na sercu! Znowu odpowiedziano mu śmiechem, poczem rzekł dowódca karawany:
— Uporajcie się szybko z tymi psami niewiernymi! Niechaj się stanie to, co już wczoraj nakazałem. Mamy tu przecież dość miejsca na okrąg!

Co to miał być za okrąg? Co on rozumiał przez to słowo, to zobaczyliśmy wkrótce. Związano razem kilka sznurów i jeden koniec połączono z rzemieniem na końskim nosie, a drugi koniec ujął jeden z szyitów w rękę. Potem krótszymi sznurami, skrępowano ręce jeńcom i przymocowano je z prawej i z lewej strony do rzemieni na brzuchu konia.

  1. Talizman.