Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/366

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ruszyliśmy więc naprzód ze wznowionym zapałem. Z doliny wjeżdżało się na wzgórze, a kiedy dostaliśmy się na szczyt, zatrzymaliśmy wszyscy mimowoli konie. Od południa błyskał ku nam z dalekiego widnokręgu szot Rarsa, a ruhh es sebcha wabił nas bogatym blaskiem swego mieszkania, abyśmy zjechali z wyżyny, na której znajdowaliśmy się teraz. Od sebchy aż do nas ciągnęło się rozległe morze piasku, prawie bez roślinności, a po prawej ręce kłusowały dwa konie: siwy i bułan. Na pierwszym z nich siedziała postać kobieca, a na drugim Krumir, którego poznaliśmy natychmiast.
— Allah ’l Allah! — zawołał Ali en Nurabi w radosnym tryumfie, zerwał strzelbę z rzemienia przy siodle i puścił się pędem po zboczu.
Ta nieostrożność miała się niebawem na nim zemścić. Powietrze poranne zaniosło okrzyk szejka do uszu Krumira, bo odwrócił się zaraz, a spostrzegłszy nas, widocznie nas także poznał, gdyż tylko przez chwilę się zawahał ze strachu, potem zaś ruszył ventre a terre oboma końmi.
Wszyscy ruszyli w ślad za szejkiem Uelad es Sebira, tylko Achmed trzymał się przy mnie.
— Czemu nie jedziesz z nimi? — zapytałem go z uśmiechem.
— Ponieważ ty zatrzymałeś się tutaj — odpowiedział. — Z pewnością wiesz, dlaczego to czynisz?
— Pewnie, że wiem. Popatrz, jaki łuk zatacza sebcha na prawo; po tym łuku oni pojadą. My natomiast ulżymy sobie i podążymy wprost na koniec łuku. W ten sposób nadrobimy ten kawał drogi, o który Krumir jest jeszcze przed nami. Naprzód!
Ruszyliśmy w opisanym właśnie kierunku najpierw kłusem, potem krótkim, a wkońcu wyciągniętym cwałem. Klacz Achmeda była znakomita, a ponieważ ja dotąd nie wysilałem zbytnio karego, toteż biegły oba konie całkiem równo. Zwolna stawał się piasek coraz to głębszy, mimoto nie zmniejszaliśmy naszej chyżości. Krumir uważał tylko na tamtych prześla-