Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/332

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O to właśnie idzie! Zaćwiczyłbym ją na śmierć, gdyby jeszcze żyła. Zabita, ale nie przezemnie!
— Zapewniam was, sir, całkiem szczerze, że ja z waszego miejsca także byłbym jej nie trafił. Wypadła z gąszczy tak nagle, że minęła was, zanim zdołaliście przyłożyć palec do cyngla. Wierzcie mi, że nikt nie pomyśli o was źle, jako o strzelcu.
— Spodziewam się! Zaboksowałbym każdego, toby się poważył drwić ze mnie. Well! Ale to porządne bydlę z tego kota! Nie wiele mniej, jak ośm stóp długości. No, kto się dostanie w takie rękawiczki! Brrr!
Ponieważ nie było tu materyału na nosze, przeto ściągnięto z lwicy skórę i zabrano, a mięso zostawiono. Ruszyliśmy z powrotem, a szejk Mohammed er Raman jechał obok mnie.
— Emirze, — mówił — zawdzięczam ci moje życie. Niechaj ci Allah błogosławi! Powiedz mi, co mam uczynić, by ci okazać, jak bardzo cię polubiłem!
— Jeśli ci się rzeczywiście zdaje, że mi jesteś coś winien, to postaraj się, żeby szejk Ali en Nurabi odzyskał napowrót dziecko i klacz!
— Już ci to przyrzekłem i słowa dotrzymam. Pozwól mi namyślić się jeszcze nad sposobem okazania ci mojej miłości. Co byłoby teraz ze mnie, gdyby nie twoja kula? Ocaliliście nas od aretha i sittuy aretha, od abu ’l afrida i om el afrida. Trzody moje mogą teraz paść się spokojnie, a synów Meszeerów nikt nie będzie rozdzierał, ani pożerał. Dzisiaj odbędzie się wielka diffa[1] na cześć twoją i emira z Inglistanu. Moje życie jest twojem życiem, moja śmierć jest twoją śmiercią. Powodzenie twoje będzie dla mnie jako moje oko, którego nie chcę utracić.

Gdy w powrocie dojechaliśmy do zarośli, w których znaleźliśmy lwa, jużeśmy go tam nie zastali. Szeroki ślad wskazywał drogę, którą udali się Meszeero-

  1. Uczta.