niebezpieczniejsze stanowisko, stłoczyły się tak, jak gdyby słyszały już głos potężnego wroga.
Była to pora nowiu. Gwiazdy błyszczały jasno, lecz światło ich gubiło się w migotliwym blasku ogniska. Mimoto doszedłszy do końca trójkąta, dojrzałem Anglika, który tak sam o jak ja zajęty był zwiedzaniem swojej linii. Rozumie się, że zachowaliśmy jeszcze inne środki ostrożności, między innymi zostawiliśmy w obozie burnusy i chusty turbanowe, aby już zdala nie zwracać na siebie oczu zwierząt, na które mieliśmy polować.
Uznawszy za odpowiednie nie sadowić się zbyt blizko trzody, oddaliłem się od niej tak, że mnie blask ognia nie drażnił. Z tego miejsca też jednym rzutem oka mogłem objąć całą linię, powierzoną mej pieczy. Tu położyłem się płasko na ziemi z nożem i strzelbą, przygotowanemi do chwytu.
Zarówno lew, jak i pantera, zanim się zabiorą do mięsa, idą najpierw pić, a podczas tego wydają z siebie głosy. Równina, na której znajdował się „pałac pana trzęsienia ziemi“, leżała po stronie Anglika. Można się było spodziewać, że ryk lwa ostrzeże go dość wcześnie. Moje stanowisko było niebezpieczniejsze. Pantera, która zapewne napiła się już w Dżebel Berburu, skąd nie można było jej głosu dosłyszeć, musiała zbliżyć się cicho. Szczęściem miałem dzięki moim włóczęgom bardzo wydoskonalony wzrok i słuch, a oprócz tego zdolność wietrzenia, którą, jak wiadomo, w wysokim stopniu posiadają dzicy mieszkańcy Ameryki północnej. Wreszcie ufałem w pewnej mierze przeczuciu, które, choć niewytłómaczone dla nas, daje nam znać o zbliżaniu się niebezpieczeństwa już wtedy, kiedy jeszcze zmysły nie mogą go zauważyć. To przeczucie zawsze zmuszało mnie do przyjęcia zapatrywania, że człowiek w porównaniu z większością stworzeń lepiej jest wyposażony, aniżeli się zazwyczaj przypuszcza.
Tak upływał czas w nieprzerwanej niczem ciszy. Wtem zabrzmiał w oddali ów głęboki, nieopisany,
Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/310
Wygląd
Ta strona została przepisana.