raz podniosły się głośne okrzyki zdumienia, ja zaś skorzystałem z czasu i nabiłem strzelbę na nowo. Na włóczni było dwanaście dziur w równej odległości od siebie. Czegoś takiego Beduini dotychczas jeszcze nie widzieli. Wyciągnięto włócznię z ziemi i podawano ją sobie z ręki do ręki po całym obozie.
Spozierając na mnie trwożnie, usiadła starszyzna znów na swoich miejscach.
— Emirze, jaka to strzelba? — zapytał szejk. — Czy ją zrobił czarodziej?
— Wiesz, że o czarodzieju nic nie wolno mówić — odrzekłem wymijająco.
— Z tej strzelby trafiam utheif[1], bidża[2], khanzira[3], nim ra[4], nemmera[5], a nawet sidi el salssali[6]. Każde wahesz[7] i każdy człowiek, który chce być moim wrogiem, zginie, gdy ją podniosę. Wystrzeliłem z niej dwanaście razy, czy mam jeszcze wystrzelić dziesięć, piętnaście, dwadzieścia razy?
— Panie, ta flinta więcej warta, aniżeli wszystkie strzelby, jakie kiedykolwiek widziałem. Czy można ją wziąć do ręki?
— Nie. Nikt oprócz mnie nie wie, jak ją brać do rąk. Co znaczą wszystkie wasze flinty, włócznie i noże wobec tej strzelby? Dosiądźcie koni i zaatakujcie mnie! Będę stał cicho i powystrzelam was, zanim wy zdołacie mnie zadrasnąć. Czy widzicie te małe strzelby za pasem? Uważajcie! Nie nabijając, będę strzelał do tej tyki w namiocie. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć! Idźcie i policzcie dziury! Ten emir z Inglistanu ma także takie cudowne pistolety. Czy widzicie je u niego? Gdyby nas było tylko dwu, nie balibyśmy się was, ale tam przed obozem stoi sześćdziesięciu ludzi, z dobrą bronią. Spojrzyjcie tu między namioty! Czy widzicie głowy naszych jeźdźców? A wy mimoto chcecie bronić tego rozbójnika? Mimoto ma on zatrzymać klacz i dziewczynę, należące do szejka es Sebira? Allah