Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Panie, masz słuszność! Co zrobimy?
— Musimy się na to przygotować, że Krumir zabije prędzej oboje zwierząt, aniżeli je nam odda. Jedźcie powolniej. Ja pojadę wielkim łukiem, by ich wyprzedzić. Potem wy popędzicie wprost na nich, a ja zastąpię im drogę.
— Nie czyń tego, effendi, nie opuszczaj nas! Razem ich dościgniemy, a potem ja tak z nimi pomówię, że wnet się z nimi załatwimy.
— Jak chcesz. Oni nic mojego nie porwali.
Ruszyliśmy znowu prędzej naprzód. Krumir zamierzał właśnie wyruszyć w drogę, kiedyśmy go ujrzeli. Zanim ze swoimi ludźmi zniknął za skałami, oglądnął się, przypatrzył nam się przez chwilę i skręcił czemprędzej poza kamienie. W dziesięć minut dobiegliśmy do nich i ujrzeliśmy Hamemów, pędzących cwałem przez równinę.
— Za nimi, choćby konie miały popadać! — zawołał szejk.
Podniósł się w siodle, by koniowi ulżyć ciężaru i dokazał istotnie tego, że nam kroku dotrzymał. Krumir obejrzał się znowu i poznał, że go dościgniemy. Kazał się zatrzymać, ale tylko na chwilkę, wielbłąd przyklęknął tak, że jeźdźcy go zasłonili, potem wstał i cały oddział rozprószył się na wszystkie strony. Krumir puścił się prosto, wielbłąd na prawo, a reszta jeźdźców na lewo.
— Panie zawołał szejk — zostaw klacz mnie, a sam bierz hedżina z Mochallah!
— Zostaw klacz mnie, ty jej nie dopędzisz! — odrzekłem, lecąc prawie nad ziemią.
— Nie potrzebuję jej dopędzać. Wystarczy mi tak się zbliżyć, żeby mój głos usłyszała. Ona ma tajemnicę, a gdy zawołam to słowo, zawróci i przyjdzie do mnie.
— Powiedz raczej mnie tę tajemnicę!
— Nikt nie może jej posiąść!
Ścisnął swego kasztana ostrogami tak, że dokazał