Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Znam je. Czy boisz się ich, Hassanie?
— Hassan el Kebihr, Hassan Wielki, nie boi się ani szejtanów[1], ani złych dżinnów, bo wie, że one uciekają, jeśli się odmówi surat en nas i surat el falak. Ale ty jesteś chrześcijanin i nie umiesz odmawiać sur, ciebie więc połkną, kiedy wejdziesz na Serir.
— Dlaczegóż w takim razie pozwoliłeś sidi Emirowi iść do Bab al Ghud? Pewnie go połkną, zanim się doń dostaniemy!
Ta niespodziana odpowiedź wprawiła go w pewien kłopot, ale sobie poradził:
— Pomodlę się za niego!
— Za niewiernego? Dobrze, Hassanie, widzę, że jesteś pobożnym synem proroka. Zmów za niego surat en nas, a za mnie surat el falak, a wtedy nie będziemy potrzebowali się obawiać dżinnów pustyni. Wyruszę jutro, gdy się słońce podniesie.
— Allah akbar, Bóg jest wielki, sidi! On tylko potrafi wszystko i jemu tylko wolno wszystko, człowiek zaś musi mu być posłusznym i nie może rozpoczynać podróży z zorzą poranną. Na to jest pora o trzeciej popołudniu. To jest święty assr, dwie godziny przed wieczorem.
— Zapominasz, Hassanie, że ten czas obowiązuje karawany, a poszczególni podróżni mogą jechać, kiedy im się podoba.
— Sidi, jesteś naprawdę wielkim i uczonym fakihem[2]. Ja opłakuję godzinę, która dała ci Franka za ojca, a chrześciankę za matkę. Widzę, że jesteś hafizem, który umie na pamięć nietylko koran, lecz także ilm teffir el kuran, będę ci więc wierny, posłuszny i zaprowadzę cię, gdzie tylko zechcesz!
— Czy masz jakie zwierzęta?

— Nie, sidi. Wyjechałem z dwoma dżemelami[3] z Zinder; jeden padł mi na tehamie[4], a drugi był

  1. Dyabłów.
  2. Prawnikiem.
  3. Wielbłądami.
  4. Płaskiej pustyni.