Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ri, to słowo arabskie — rzekł. — Czy pan tego konia był Beduinem?
— Był to Mohammed Emin, szejk Haddedinów ze szczepu Szammar.
— W takim razie twój ogier jest zwyczajnem zwierzęciem, gdyż nikt z Szammarów nie sprzeda dobrego konia.
— On go nie sprzedał, lecz ofiarował mi w darze. Czy to koń lichy, zaraz zobaczysz.
Zsiadłem z konia i skinąłem na służącego Achmeda, który przysłuchiwał się dotąd z zajęciem naszej rozmowie, a teraz pośpieszył z radością, by zdjąć z karego osłonę, już naprzód dumny ze zwycięstwa, którego się po moim ogierze spodziewał.
— Wallahi, billahi! — zawołał szejk, kiedy koc opadł na ziemię. — Ten koń ma czerwone jak krew nozdrza, a zbudowany jest, jak es Saleh, ulubiony koń Haruna el Raszyda. To radżi pak, najczystszej krwi. Żaden Beduin nie darowałby nikomu takiego skarbu. Ten koń poszedł za tobą bez wiedzy swego pana!
To znaczyło innemi słowy, że go ukradłem. Te słowa mogło wywołać na usta szejka tylko uczucie niezwykłego podziwu. Usłyszawszy to, ściągnąłem brwi i położyłem rękę na sztylecie.
— Czy wiesz, co mówisz, szejku Ali en Nurabi? — zapytałem. — Czy tu na Dżebel Gwibub jest zaszczytem zaliczać się do koniokradów? Tam, gdzie ja się urodziłem, jest to hańbą. Gdybym był nie zjadł z tobą soli, to żelazo tkwiłoby już w twojem sercu. Bądź na przyszłość ostrożniejszy!
Oczy szejka zajaśniały także. Gdybym nie był jego gościem, przyszłoby było pewnie do sprawy na noże. Opanował się jednak i zapytał:
— Czy twój ogier ma tajemnicę?
— Ma ją, jak każdy koń czystej krwi.
— Czy znasz tę tajemnicę?
— Znam.
— W takim razie przebacz mi! Nikt nie zdradzi