Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy nie otrzymaliście żadnej pewnej wiadomości o jego losie? Rozbójnicy pustyni zwykle nie znają pardonu.
— On jeszcze żyje!
— Ach! Możecie to za cud uważać, jeśli nie zaszła pomyłka!
— Żyje napewno, gdyż otrzymaliśmy od niego wiadomość.
— Przez kogo?
— Przez pewnego Tuarega, wysłanego przez aguida[1]. Żądał okupu.
— I państwo zapłaciliście?
— Musiałem.
— Co się złożyło na ten okup?
— Towary, które polecono mi wysłać do oazy Melrir.
— A syn?
— Mimo to nie powrócił. Przeniewierczy rozbójnicy wystąpili z nowem żądaniem.
— Które pan również zaspokoił?
— Tak.
— I z tym samym skutkiem?
— Tego jeszcze nie mogę powiedzieć. Kiedy przybył drugi posłaniec, zjawił się Bothwell. Było to mniej więcej przed dziesięciu miesiącami i...
— Więc Emery jest już od tak dawna w Afryce? — przerwałem mu. — Dopiero w tym miesiącu miał udać się do Algieru!
— Wypoczął tylko przez kilka tygodni w Anglii, a nie mogąc oprzeć się dawnej żyłce podróżniczej, przybył tutaj w sam czas!

— Domyślam się już, co się dalej stało, monseigneur. Gubernialne władze nie pomogły panu nic, pom imo środków, jakimi rozporządzają. Musiał pan ograniczyć się na sobie samym, aż tu nasz Englishman zgodził się wziąć sprawę w swoje ręce.

  1. Dowódzca gum.