Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie spostrzegłszy nas wcale, chociaż byliśmy tuż za nimi. Obaj przewodnicy pochodu obeszli obóz karawany dokoła. Panował tam taki spokój i bezwładność, że zdawało się, jakoby wszystko zasnęło. Rozbójnicy zeszli się, by wysłuchać rozkazów wodza. Ściśnięta grupa ludzi przedstawiała nawet dla lichego strzelca pewny cel. Gdybyśmy ich byli puścili do obozu, byłoby zwycięstwo, o którem i w tym wypadku nie wątpiłem, połączone z większemi dla nas ofiarami. Emery musiał być tego samego zdania, gdyż zaledwie zdałem sobie sprawę z tej myśli, zabrzmiał między namiotami głos rozkazujący:
— Rrree, stać, mordercy! Zemsta Behluwan-beja wisi nad wami. Ognia, ludzie!
W następnej chwili huknęła między rozbójników salwa z tej i z tamtej strony. Trzy dwururki wysłały już po dwie kule, pochwyciłem więc za sztuciec. Zaledwie jednak drugi raz wypaliłem, miejsce było oczyszczone. Emery, Tebu i Korndorfer rzucili się na zaskoczonych napastników, lecz nie mieli już nic do roboty, gdyż, skoro tylko przeminął pierwszy strach, a Hedżanbej zobaczył liczbę tych, którzy leżeli na ziemi ranni lub nieżywi, zawołał:
— Allah inhal, niech Bóg ich zniszczy! Uciekajcie, uciekajcie stąd!
Rozbójnik pustynny napada na wędrowca dla łupu, a jeśli grożące mu przytem niebezpieczeństwo większe jest niż wartość zdobyczy, porzuca swój zamiar. Brak mu tej odwagi, która działa sama z siebie, a nie dla zysku. Wobec nadzwyczajnego strachu, jakiego powszechnie gum napędzała, nie natrafiła ona jeszcze nigdy na opór, godzien wzmianki, teraz zaś wystarczyła minuta do jej rozprószenia. Straszni podwładni Hedżanbeja zniknęli między ławicami, nie uszkodziwszy ani włoska na głowie naszym ludziom.
My nie myśleliśmy nawet o pościgu, ponieważ byliśmy pewni, że niedobitki gum jeszcze spotkamy.
Karawana podniosła teraz naprawdę ogłuszający