Strona:Karol May - Pod Siutem.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ukradł! — zawołał, blednąc ze strachu.
— Tak, ukradł. Przypuśćmy tylko, żebym nie wrócił, — cóżbyś uczynił? Zdołałbyś mnie doścignąć?
— Nie, nie! Ąllah, Allah! W jakiemże znajdowałem się niebezpieczeństwie!
— Nie byłeś wcale w niebezpieczeństwie, bo ja nie jestem złodziejem. Wiedz jednak, że ten ogier wart sto tysięcy piastrów, a to mogłoby w pewnych okolicznościach skusić do popełnienia kradzieży nawet rzetelnego człowieka.
— Masz słuszność, tak, masz słuszność, effendi! O Allah, o święci kalifowie, cóżby się ze mną stało, gdybyś był ukradł konia! Nie zdołałbym za niego zapłacić, a basza, którego życie niechaj wiecznie jaśnieje, kazałby mnie na śmierć zaćwiczyć. Już zostanę przy tobie!
— Nie dokazałbyś tego, gdybym chciał zemścić się za twoją nieufność. Ale jakże tam z naszym zakładem. Któż wygrał?
— Oczywiście, ty!
— No to daj mi wygrane pieniądze.

37