Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wypowiedziawszy to donośnym głosem, ujął Apacz swego przeciwnika za piersi i zamierzył się, by go zdzielić. Błyskawicznie ujął Bawole Czoło rękę, trzymającą sztylet, i ścisnął ją z taką siłą, iż Apacz ryknął z bólu i broń wypuścił.
— Od kiedyż to krzyczą Apacze z bólu? — pytał wódz Miksteków. — Od kiedy Apacz zabija tego, kto mu uratował życie? Miałbym teraz prawo oskalpować ciebie, ale odpuszczam ci ponieważ... ponieważ tam nadchodzi ktoś, godniejszy tego, aby z nim stanać do walki.
Bawole Czoło wskazał na przeciwległy brzeg wąwozu. Roztrąciwszy krzaki, pojawił się wśród nich niedźwiedź.
Nie był to mały, brunatny niedźwiadek, a olbrzymi szary niedźwiedź górski, zwany w Ameryce grizly. Zwierzęta te bywają do trzech metrów wysokie i potrafią porwać najmocniejszego wołu; są też najgroźniejszymi łupieżcami drugiej półkuli. Kto powali takiego niedźwiedzia, uchodzi za bohatera, równego posiadaczowi dziesięciu skalpów. —
Niedźwiedź pojawił się z pewnością dlatego, że zwietrzył konia; widząc teraz jednak przed sobą zdobycz innego rodzaju, zwrócił się ku niej.
— O, gdybym miał przy sobie strzelbę mego ojca! — zawołał młody Indjanin. Apacz bowiem otrzymuje strzelbę dopiero wtedy, gdy mu imię nadadzą.
— Oto moja strzelba — rzekł Bawole Czoło.
Młodzieniec spojrzał na niego ze zdumieniem. Nie mógł zrozumieć, iż ktoś może rezygnować z tego rodzaju łupu. Gdy się jednak zorjentował, że nieznajo-

53