Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bijanych bawołów, a miedziano-brunatne postacie zajęte były robieniem mięsa, jak to określają ludzie prerji. Płonęły liczne ogniska, na których skwierczała soczysta pieczeń. Przez wbite w ziemię drągi ciągnęły się tysiące sznurów i rzemieni; wisiały na nich pokrajane cienko i wąsko długie pasma mięsa bawolego, które suszyło się na słońcu i wietrze.
W samem sercu ruchliwego obozu stały trzy namioty ze skór bawolich, ozdobione piórami orlemi, na znak, że służą za schronienie wodzom. Dwa z pośród nich były puste. Przed trzecim siedział Indjanin, tatuowany od stóp do głów. Nagą jego postać okrywała garbowana skóra jelenia. Obok leżała długa strzelba. Ciało miał pokryte licznemi bliznami; we włosach, związanych na podobieństwo hełmu, tkwiło pięć piór orlich. Był to Latający Koń, jeden z najwybitniejszych wodzów Apaczów. Głowę już przyprószyła mu siwizna; nie miał sił polować na odważne bawoły. Ale serce biło w nim jeszcze młode i umysł zachował dawną bystrość, dlatego też szanowano Latającego Konia i ceniono w radzie, a słowo jego więcej ważyło od słów setek dzielnych wojowników.
Ponieważ nie mógł brać udziału w łowach, siedział przed swym namiotem i przyglądał się widowisku, jakie zgotowali mu polujący wojownicy trzech pobratymczych szczepów.
Wśród niziny rosło sporo pojedyńczych, lub połączonych ze sobą krzewów. Tworzyły jakby zielone wyspy, usłane gęstemi zaroślami. Stary wódz nie zwracał na nie szczególnej uwagi, mimo to spostrzegł, że kilka gałązek lekko się porusza.

46