Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

początkiem deski wynosiła niewięcej, aniżeli metr, trudno było ustać obok siebie.
Przy świetle latarki jeńcy dostrzegli w suficie otwór tego samego obwodu, co przepaść.
— Była tu kiedyś studnia — rzekł Unger.
— Bezwątpienia — odparł Mariano. — Słuchajcie.
Z głębi rozległy się głuche dźwięki. Unger ukląkł i zawołał:
— Verdoja!
Odpowiedział mu przeraźliwy ryk.
— Czy jesteście przytomni? — zapytał Unger.
Rozległ się znowu ryk, który posłużyć miał za odpowiedź. Słów nie można było odróżnić.
— Czy możemy wam pomóc? — raz jeszcze zapytał kapitan.
I teraz nie można było słów rozróżnić.
— Już po nim. Runął z wysokości jakichś dwudziestu metrów — rzekł Mariano.
— Spotkała go kara zasłużona — dodała Indjanka ponuro. — Ale co się z nami stanie?
— Drzwi są otwarte — odpowiedziała Emma. — Może teraz poznamy ich tajemniczy mechanizm.
Oświetlili wejście i stwierdzili ku swemu zdumieniu, że boczne części ścian są również otwarte. Ponad drzwiami i u progu widać było głębokie otwory od rygli, które obecnie odwiedzione, okuwały drzwi od góry i dołu. Nie można było jednak zbadać, w jaki sposób te rygle otwierają się i zamykają.
Nasza czwórka z największym wysiłkiem pracowała nad odkryciem tajemnicy — napróżno. Przez przepaść przejść nie było można. Jęki nieszczęśliwej ofiary

29