Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jakiś, poczem spotkał przy ciemnym rogu dwóch mężczyzn i jedną kobietę.
— Możecie iść i sprowadzić mego konia — rozkazał mężczyznom.
Oddalili się pośpiesznie. Alvarez, przeczekawszy, aż ucichły ich kroki, rzekł:
— No cóż, sennorita, nudziła się pani?
— Strasznie — odparła z gniewem. — Obecność moja była najzupełniej niepotrzebna.
— Ależ przeciwnie, nawet bardzo potrzebna. — rzekł szyderczo.
— Czy się udało?
— Dotychczas tak.
— Czy macie wszystkie skrzynie?
— Wszystkie.
— A więc dotrzymacie słowa?
— Nie złamię go, oczywiście, jeżeli w skrzyniach jest pięć miljonów.
Józefa uświadomiła sobie, iż szpieg jej nie mówił o pełnych pięciu miljonach, a o sumie, zbliżonej do wysokości pięciu miljonów. Rzekła więc:
— Przypuszczam, że nie skorzystacie z tego, gdyby trochę niedostawało?
— Czy chcielibyście, abym także trochę nie dotrzymał słowa? — zapytał szyderczo. — Nie mogę rozłożyć swego słowa na części, nie pozwolę więc, aby suma, o której mowa, miała zostać naruszona. Będę się uważał za zwolnionego od słowa, w razie, gdyby zabrakło choć jednego pesa.
— To byłoby ohydne! — zawołała Józefa głośno, zapominając o ewentualnem niebezpieczeństwie. — W ta-

185