Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cholji, lord również usposobiony gorzej, niż zwykle. Męczyło go nerwowe tempo życia meksykańskiego, marzył o powrocie, o chwili, kiedy wydostanie się z tego niespokojnego kraju. Po długiej i wesołej gawędzie rozstali się ojciec i córka. Ponieważ służba już spała, lord sam zapalił światło w sypialni, poczem otworzył szafkę nocną i nacisnął tajemną sprężynę; natychmiast wyskoczyła szuflada; włożył do niej szereg kluczy i zasunął ją takiem samem naciśnięciem sprężyny.
Nie zauważywszy, żez pod łóżka śledzi go czworo oczu, rozebrał się, zgasił światło i udał na spoczynek. Po chwili oddech jego wskazywał, iż zasnął.
— Czy zauważyłeś sprężynę? — rozległ się głos z pod łóżka.
— Znajdę ją w ciemnościach — brzmiała odpowiedź.
— Chodź więc!
Żaden dźwięk, żaden szmer najmniejszy nie zdradził, iż dwie postacie wylazły z pod łóżka i stanęły przy kotarze. Jeden z mężczyzn wyciągnął z kieszeni chustkę, nalał kilka kropel jakiegoś płynu, zawartego we flaszeczce, odsunął kotarę i podszedł do śpiącego. Podsunął mu chustkę pod usta i nos, potem zaś okrył nią całą jego twarz.
— Gotów — rzekł półgłosem. — Dawaj maskę.
— Czy zapalić światło?
— Tak; ale spuść naprzód firanki.
Zapalili światło. Głowę leżącego w narkozie lorda okryli czarną maską podwiązaną pod brodą; maska miała otwory na oczy i usta. Uczyniwszy to, obydwaj Indjanie ubrali go i, z obawy, że się może obudzić, wpakowali mu knebel w usta przez otwór w masce. —

180