Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gdyby lord go wysyłał, nie przepuściliby go nasi bravos. Chciałbym jednak zobaczyć takiego Meksykanina, któryby dotknął skarbu, jeżeli ja wysyłać go będę. Zastosuję wszystkie środki ostrożności i prześię go do banku w Moguncji. Bank już znajdzie adresata.
— Bardzo jestem wam wdzięczny, sennor; kamień mi zdejmujecie z serca.
— Jak się nazywa chłopiec?
— Kurt Unger. Ojciec jego jest kapitanem okrętu.
— Zapiszę to sobie. Proszę pana. by sennor zamieszkał raczej u mnie, aniżeli u tego Anglika. Może będziemy musieli nieraz pomówić o całej sprawie. Każę panu przygotować wygodny pokój; sir Dryden nie weźmie nam tego za złe. Możecie go przecież odwiedzać. Przynieście skarb. Razem z nim możecie przynieść i czynsz dzierżawny.
Hacjendero kazał zdjąć ciężar z muła i wniósł go z pomocą kilku vaquerów do pokoju. Ładunek składał się z dwóch pakunków; obydwa były zaszyte w surową skórę bawolą. Pierwszy zawierał czynsz dzierżawny w złocie; sędzia najwyższy pokwitował odbiór. Gdy otworzono drugi, klejnoty zalśniły wszystkiemi barwami tęczy. Benito Juarez wydał okrzyk podziwu:
Dios! Co za cud! — zawołał. — Jakie skarby!
Po chwili dodał z ponurą miną:
— Ten skarb, ukryty w pieczarze królów, mógłby uszczęśliwić Meksyk; ale mieszkańcy jego nie są tego warci. Wódz Miksteków ma rację; niechaj tajemnica zginie wraz z jego śmiercią. — Więc to tylko połowa skarbów, które otrzymał narzeczony waszej córki?
— Tak.

161