Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja. Naprzód zdruzgotałam porucznikowi szczękę, potem przebiłam go sztyletem.
— Mój Boże, to okropne!
— Okropne? — zapytała Karja. — O nie; była to obrona konieczna; ma teraz zapłatę. Musimy wykorzystać nasz czas. Nie pozwolimy się już zamknąć! Czy masz broń przy sobie?
— Mam ten sztylet. Wzrwałam go Verdoji.
— Dobrze, widzę, że i ty potrafisz zdobyć się na odwagę. Masz jeszcze rewolwer. Kto nas dotknie, śmierć znajdzie. Chodź, przeszukamy korytarz.
Szły przez ponure sklepienie w kierunku, z którego je przyprowadzono. Korytarz był wąski i niski, powietrze w nim duszne i stęchłe. Karja szła naprzód. Nagle stanęła, wydając okrzyk radości.
— Co się stało? — zapytała Emma.
— Znalazłam coś, co nam szczęście przynosi, — odparła Indjanka. — Nie będziemy głodować. Patrz!
Przy podmurowaniu korytarza tkwił głęboki, kwadratowy otwór; leżał w nim zapas tortillas, jak nazywają Meksykanie swe płaskie placki ryżowe. Obok stała wielka flacha, napełniona jakimś płynem; poświeciwszy latarką, Emma stwierdziła, że jest to oliwa.
— Jakie szczęście — rzekła. — Myślałam już, że umrę z głodu.
— Teraz niema o tem mowy. Mamy placki i torbę z żywnością, którą zabrałam Parderze. Chodźmy dalej.
— Czy nie narażamy się na niebezpieczeństwo, krążąc po tych korytarzach? Nietrudno tu zabłądzić.
— Nie. Wiem dokładnie, skąd przyszłyśmy. Miałam wprawdzie oczy przewiązane, ale czułam, że drzwi mej

13