Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

samą głowę, jedną i tę samą postać? Przecież nie jestem Wielkim Duchem, Manitou, abym umiał zabić coś, co we mnie żyje.
Karja milczała. Niedźwiedzie Serce spostrzegł, że dziewczyna drży.
— Dlaczego Karja nie odpowiada? — zapytał. — Jak długo jeszcze będę ją widział? Może kilka dni, kilka godzin... Później zostanie żoną innego...!
— Nigdy nie zostanie żoną innego! — szepnęła.
Podszedł bliżej:
— Powiadasz, nigdy? Czy wierzysz w to, co mówisz? Czy jesteś tego pewna? Powiedz, kochasz mnie, Karjo?
— Kocham cię — rzekła cała w ponsach.
— I ja ciebie kocham. Bądź więc żoną Apacza, jedyną jego żoną. Nie będziesz pracować, jak inne kobiety; będziesz żyła jak białe niewiasty, których każde życzenie jest rozkazem.
Niedźwiedzie Serce objął Karję ramieniem, przytulił do siebie i ucałował, nie dbając o to, że stoją na szczycie piramidy i że ich mogą zobaczyć wszyscy Komanczowie. Tam na dole wydano już na nich wyrok śmierci, a oni tymczasem łączyli się na całe życie.
Stali tak, sprzęgnięci w uścisku, pogrążeni w błogiem zapomnieniu; słońce oświetlało ich purpurą zachodu. Nagle odwrócili się przerażeni, gdyż jakiś głos znajomy zapytał:
— Które z was chore, że się opiera na drugiem?
Był to Bawole Czoło. Ponieważ zbliżała się chwila wymarszu, postanowił poszukać siostry. Nie przeczuwał nawet, że ujrzy ją w objęciach Apacza.

123