Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  277  —

Pora wielkiej wędrówki bawołów, nie nadeszła była jeszcze, ale bizony, które w lecie przebywały w wyżynach, czyli chłodniejszych okolicach górskich, zeszły już były niżej i opuściły dolinę. Bawoły, zwłaszcza starsze i silniejsze, są jedynemi zwierzętami, które mają odwagę mierzyć się z szarym niedźwiedziem. Jakież straszne walki ogląda to ciche, odosobnione Kui-erant-yuaw, skoro grizly dochodzi do dziesięciu, a bizon do dwudziestu cetnarów wagi!
Nie troszcząc się o ślady bawołów, zwróciliśmy się ku jednemu z bocznych parowów, który, jak to Winnetou wiedział, prowadził po drugiej stronie w górę stosunkowo wygodnie.
Na dnie parowu płynął mały i wązki potok, spadając w kaskadach na dół. Tym potokiem wydostaliśmy się może do połowy wysokości, kiedy Apacz, jadący na czele, zatrzymał się i zeskoczył z konia. Zbadawszy dokładnie grunt, w wielu miejscach poszarpany, pokryty trawą i mchem, powiedział:
— Gdyby był na to czas, moglibyśmy teraz upolować szarego niedźwiedzia, który przeszedł tędy na poprzek parowu, zapewne do legowiska, położonego tam na lewo.
Wobec tego pozsiadaliśmy wszyscy z koni, ażeby przyjrzeć się śladom niedźwiedzia. Winnetou jednak usunął towarzyszy, żeby nie zniszczyli tropu, tylko mnie wezwał do siebie.
Gdy stanąłem obok niego, przekonałem się, że do odkrycia tego tropu potrzeba było jego bystrych oczu. Po drugiej stronie potoku był trop wyraźniejszy. Ścieżki, prowadzące dalej w bok, świadczyły, że mamy przed sobą istotnie legowisko niedźwiedzia. Upewniliśmy się o tem, wspiąwszy się nieco wyżej po zboczu parowu.
Miałem wielką chęć odwiedzić tego szarego niedźwiedzia. Spojrzałem pytająco na Winnetou, on zaś potrząsnął głową i zlazł napowrót. Czasu na to i rzeczywiście nie było, a wlec się z ciężką skórą