Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  250  —

także do parku Sto Louis. Oczywiście trzymaliśmy się dalej tego tropu.
Prerya była niewielka, nadto równiny, które są często tak nudne, choć czynią wrażenie oceanu, kończyły się nareszcie. Znalazłszy się w pobliżu przedgórzy, musieliśmy teraz wyrzec się jazdy w prostym kierunku. Na szczęście znaliśmy dobrze drogi i wąwozy, które mieliśmy odszukać. Chodziło o to, żeby dotrzeć do t. zw. kontynentalnego szlaku, czyli drogi, wówczas zapomnianej, a uczęszczanej dawniej silnie przez westmanów i wijącej się w niezliczonych skrętach między górami.
Ponieważ minęliśmy grunt trawiasty, przeto trudniej było odczytywać ślady, które nieraz na czas dłuższy zupełnie znikały, by tak samo nagle nanowo się pokazać. Z tego wywnioskowaliśmy, że jadący przed nami zdążali także do szlaku kontynentalnego.
Należy jeszcze wspomnieć, że ilekroć przejeżdżaliśmy obok źródeł lub rzek, zsiadałem z konia, ażeby ranę ochłodzić. Nie traciłem jednak przytem wiele czasu dzięki pewnemu pomysłowi. Oto związawszy sobie rzemieniem pod kolanem but tak mocno, że dolna jego część była dokładnie zamknięta, napełniałem górną część cholewy wodą, która wystarczała zwykle, dopóki nie było świeżej. Czasem wcale nie zsiadałem, tylko prosiłem towarzyszy, żeby mi nabrali wody.
Nikt nie uwierzy, jakie wrażenie sprawiają Rocky-Mountains, kiedy się przez długi czas dzień za dniem pędziło ku widnokręgowi dalekich, nieskończonych napozór, równin. Na sawannie ucieka widnokrąg ciągle w dal, w nieskończoność, znużone oko z tęsknotą szuka stałego oparcia, lecz go nigdzie nie znajduje. Człowiek czuje się źdźbłem w tem bezgranicznem morzu trawy i staje się Ahasverem, wołającym o spoczynek bez nadziei, że życzenie jego się spełni. Wreszcie po dniach tęsknoty i niezaspokojonych pragnień wynurzają się szare zasłony, za któremi oko piętrzy sobie góry ku niebu. Te zasłony wierne są, dotrzymują słowa,