Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  248  —

szczęście, albowiem gdyby nie to, byłbym już teraz nie żył. Mierzył on dobrze, ale drżącą ręką pociągnął za cyngiel. Strzał Winnetou był zupełnie inny. Dany z kolana, w ciemności, a jednak trafił w samo czoło. Trampi otworzą jutro oczy szeroko, gdy na tamtem miejscu zobaczą trupa!
Well! Pomyślą sobie, że tam znajduje się bonanca. Będzie im się zdawało, że zastrzeliliśmy tego draba dlatego, że odkrył placer.
— Być może, iż tak pomyślą. Właśnie urządzona przez was sprawa z bonancą spowodowała moje zranienie.
— Jak to?
— Hałas, jakiego narobiliście, kopiąc jamę, ściągnął tych ludzi.
— Hm! Nie mogę temu zaprzeczyć. Czynicie mi więc wyrzuty?
— Nie. Co się stało, to się już nie odmieni. Ale oto nadchodzą wodzowie!
— Niech się brat Shatterhand cieszy! — rzekł z radością Winnetou. — Znaleźliśmy dużo czitutliszi i trochę denczutataj. Zniesiesz łatwiej uszkodzenie, choć nie bez bolu.
Choć nie bardzo spodziewałem się zupełnej ulgi, jednak uradowały mię jego słowa. Przy obecnym opatrunku nie było można przewidzieć skutków. Byłbym może musiał wyrzec się dalszej jazdy, gdyby nie zaszło było coś gorszego. Znając nadzwyczajną silę leczniczą ziół Winnetou, byłem już pewien, że rana zagoi się prędko i łatwo.
Zdjęto mi opatrunek, wymyto ranę, poczem Winnetou sporządził z miękkiego liścia rodzaj korka, który umoczył w gryzącym soku denczutataj. Roślina ta, podobnie jak nasze cheledonium, należy do pieprzowatych, lecz różni się tem, że niema czerwono-żółtego mlecznego soku, lecz biały i bardziej płynny. Gdy ten korek wkręcano mi w ranę, zdawało mi się, że wkładają tam rozżarzone żelazo. Zwykle zagryzam tylko usta z bolu,