Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  233  —

— Czyby mię wytrzepali, czy nie, to wszystko jedno, albowiem nigdy w życiu nie potrafią mnie schwytać.
Pshaw! Przecież byłeś już w ich ręku!
— Zamknij dziób i nie złość mnie niepotrzebnie! Wiesz przecież, że pod tym względem nerwy moje są bardzo słabe!
— Ale tak grube, jak sznury kablowe!
— Czy zresztą tylko mnie pojmali? Wszystkich nas ten los był spotkał! Czy nie powinieneś wobec tego nie wyjeżdżać ze swoimi zarzutami, stary tetryku? Ja twierdzę, że to jest proste niepodobieństwo, żeby im miało to jeszcze raz się udać!
— Strzeż się pilnie i pamiętaj, że żabę, najgłośniej skrzeczącą, pożera bocian najpierwej. To stare i pełne prawdy przysłowie.
— Czy tą żabą miałbym być ja?
— Tak.
— Co wyrzekłeś? Czy słyszał kto podobną obrazę majestatu? Dick Hammerdull, wzór wszystkiego, co wzniosłe, piękne i wiotkie, przyrównany do żaby! Z jakimże to płazem lub owadem możnaby ciebie porównać, ty koniku polny? Czyś zadowolony, kochany Picie, z tego przezwiska?
Yes! Konik polny jest w stosunku do żaby bardzo szlachetnem zwierzęciem!
— Chciałbym wiedzieć, na czem polega to szlachectwo. Zresztą nie mówiliśmy o żabach, ani konikach polnych, lecz o trampach, którzy wśród istot żyjących nie osiągnęli zbyt wysokiego stopnia rozwoju. Wszyscy się zgadzamy na to, że oni pojadą za nami nad Squirrel-Creek. Ale czy znajdą go, mr. Shatterhand?
— Z pewnością!
— Przecież nie wiedzą, gdzie leży.
— A nasz trop?
— Nie spodziewam się po nich tego, żeby umieli dobrze trop odczytywać.
— Ja także nie, ale dziś przez cały dzień będziemy