Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  410  —

— Do kroćset tysięcy piorunów! — wrzasnął. — Old Shatterhand!
Zawrócił konia i zniknął.
— Za nim, prędzej, prędzej! Co koń wyskoczy! — zawołałem do Kolmy Puszi. — Jeśli teraz nam umknie, nie zobaczymy go już nigdy więcej!
Ścisnęliśmy konie ostrogami i rozpoczęliśmy pogoń tak karkołomną, że dziś strach mnie zdejmuje, gdy o tem pomyślę. Generał ze swej strony zmuszał konia do szalonej szybkości. To nam się ukazywał, to znowu znikał z oczu w miarę, jak droga załamywała się, lub wiodła prosto. Winnetou pędził za mną. Może po kwandransie gonitwy skończył się przesmyk na szerokim wąwozie poprzecznym. „Generał“ skręcił na prawo, a Kolma Puszi za nim, lecz wnet się odwróciła i zawołała:
— Kilku na lewo naprzeciw niego!
Skierowałem konia tam i poleciłem Winnetou:
— Ty na prawo! Nas dwu wystarczy!
Jak ze słów Kolmy Puszi można było wywnioskować, schodziły się potem obie drogi, musieliśmy więc zbiega dostać między siebie. Ja cwałowałem tak szybko, jak tylko pozwalała na to droga między skałami, wznoszącemi się coraz to wyżej. Ażeby zaś być przygotowanym na wszystko, trzymałem sztuciec w ręku.
W tem dostałem się na miejsce, gdzie z lewej strony zionęła przepaść, a po prawej wiodła głęboko wcięta naturalna drożyna prawie prostopadle w górę. Tam doszedł mnie tętent konia, biegnącego z przeciwka. Na zakręcie ukazał się „generał“. Widząc otchłań na boku, a mnie ze sztućcem, przed sobą wybuchnął strasznem przekleństwem. Prawie w cwale zeskoczył z konia i rzucił się na tę ścieżkę. Mogłem go zastrzelić, lecz chciałem go schwytać żywcem. Wtem nadbiegli Winnetou i Kolma Puszi i wstrzymali konie.
— Polazł tędy na górę! — zawołałem. — Dalej za nim, za nim!