Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  407  —

tutaj obóz, by nas pochwycić, gdybyśmy się chcieli dostać do Devils-head. O ludzie krótkowidzący! Przecież powinni byli się domyśleć, że nie wjedziemy im prosto w ręce, lecz zbadamy wpierw teren!
„Generała“ z nimi nie było. Spostrzegliśmy natomiast między nimi Old Surehanda. Przybył więc tam przecież i został znów pochwycony! Dlaczego od nas się odłączył, zamiast zaczekać jeszcze jedną krótką noc? Gniewałem się w tej chwili na niego.
— Stoi tam jako jeniec, przywiązany do drzewa, jak przedtem! — powiedziałem do Apacza. — Niech mój brat na mnie zaczeka!
— Dokąd Old Shatterhand idzie? — zapytał.
— Po towarzyszy.
— Ażeby go oswobodzić?
— Tak. A jeśli brat mój nie chce wziąć udziału w tej wyprawie, to ja sam wskoczę między tych czerwonych hultajów. Trzeba z nimi raz skończyć! Mam już dość tego wiecznego podchodzenia!
— Uff! Winnetou bardzo chętnie dopomoże bratu!
— W takim razie zaprowadzimy konie do kryjówki, a potem wrócimy. Ty zostań narazie tutaj!
Wróciłem prędko, bo musieliśmy dokonać zamiaru, dopóki było jasno na dworze.
Miejsce bezpieczne dla koni znaleziono rychło w tej okolicy, złożonej z samych kryjówek. Treskow stanął tam na straży, a my wróciliśmy do Winnetou, który obmyślał plan wyprawy. Rozstawiwszy towarzyszy w półkole, wydałem im polecenie, jak się mają zachować podczas zamachu. Zły byłem na Indyan, chciałem i musiałem im dać poznać, że się na nich gniewam, a pobłażliwy zwykle Winnetou nie opierał się tym razem.
Aby mieć jeńca na oku, siedział wódz oczywiście całkiem blizko niego. Czerwoni siedzieli opodal w milczeniu. Nagle wpadliśmy pomiędzy nich, Winnetou przeciął w mgnieniu oka więzy Old Surehanda, ja zaś pochwyciłem wodza jedną ręką za gardło,