Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  375  —

tam hodować i strzelać przy sposobności wszelką zwierzynę Dzikiego Zachodu.
Żyły tam dawniej tysiącami bizony, lecz wypędziły je kule poszukiwaczy złota. Jeszcze niedawno był park St. Louis celem tych awanturników, a potem porzucili go, zwróciwszy się w góry Cores-Range, w których, jak opowiadano, odkryto nieprzebrane pokłady złota. O tem dowiedzieliśmy się jednak dopiero później, narazie zdawało nam się, podobnie jak Spencerowi, że tu, zwłaszcza przy Foam-Cascade, znaleziono wielkie skarby. Mimoto poszukiwacze złota nie opuścili parku zupełnie. Wyborowi, żeby się tak wyrazić, odeszli, a szumowiny musiały zostać z braku środków na tak daleką wędrówkę i włóczyły się po parku, jak zbieracze gałganków po miastach, grzebiąc w opuszczonych kopalniach, zbierając przy sposobności tam, gdzie nic nie posiali.
Old Surehand zamówił nas do Pui-bakej do „Lasu serca“. Winnetou wiedział, gdzie to jest, lecz nam ani się śniło tam dążyć. Najbliższym celem była dla nas Foam-Cascade, dokąd i Surehand musiał się udać.
Około południa zbliżaliśmy się do lasku, gdzie zamierzaliśmy dać koniom wytchnąć. Przepływał tam przeźroczysty strumyk, z którego mieliśmy wziąć wody do obiadu.
Jeszcze przed laskiem natknęliśmy się na trop, wiodący z boku w tym samym kierunku. Pozostawiony był może przed godziną, a wskazywał na dwanaście do piętnastu koni. Zatrzymaliśmy się oczywiście, a Winnetou zsiadł z konia, ażeby zbadać, jakiego rodzaju ludzie jechali przed nami. Wrócił bardzo rychło. Widocznie niezbyt wybitni westmani znajdowali się w lasku, skoro podejście ich nie zabrało więcej czasu. Wyraz twarzy Apacza zapowiadał coś zabawnego.
— Niebezpieczni chyba nie są ci ludzie? — rzekł Treskow, widząc uśmiech Winnetou.
— Nawet bardzo niebezpieczni — odparł Apacz, poważniejąc nagle.