Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  312  —

pozwolić na niedźwiedzia, ale przecież nie na takiego. Gdy go tylko zobaczyłem, cofnąłem się zaraz do ostatniego szeregu. Taką samą skromność okazałbym, gdybym powtórnie wziął udział w polowaniu.
— Tak być nie może. Szako Matto obraziłby się, gdybyśmy go i tym razem wykluczyli od udziału w wyprawie na drugiego niedźwiedzia.
— Czy go wykluczycie, czy nie, to wszystko jedno, byleby tylko mógł z wami pójść. Ustępuję więc chętnie jemu miejsca.
— Chętnie, czy nie, to wszystko jedno, jeśli tylko musicie to zrobić — rzekłem, żartując sobie z niego. — Teraz pójdźcie do obozu po konia, ażebyśmy nie musieli nieść tej ciężkiej skóry.
Posłuchał wezwania i wrócił wkrótce z Pittem Holbersem.
— Oto koń — rzekł — któregoście chcieli, mr. Shatterhand!
Widząc, że nie rozumiem dowcipu, dodał, iż klacz swoją zostawił na dole przy potoku, a Pitta Holbersa przyprowadził do nas na skałę. Wtedy był już niedźwiedź „rozebrany z kubraka, butów i rękawiczek“, przeto rozkazałem:
— Weźcie skórę i naładujcie na konia!
— Jakto? Na moją klacz? — spytał Hammerdull, krząkając. — Sprowadziłem ją tylko dla siebie, a nie pod skórę!
— A któż ją poniesie?
— Koń, którego zażądaliście. Ten oto koń polny stary szop, Pitt Holbers.
Teraz dopiero wyjaśniło się poczciwemu Holbersowi, dlaczego przyjaciel zabrał go z sobą. Huknął też nań gniewnie:
— A tobie co? Ja myślałem, że pierwszy miałem zobaczyć zabitego niedźwiedzia, a tymczasem ty zaczynasz ze mną figle!
— Nie zapalajże się zbytnio, kochany Picie! Czyż nie ty pierwszy z was go widzisz?