Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  308  —

Skinąłem głową, choć wiedziałem, co Apacz zamierzał.
— Do mnie, mojej ręki i mego noża? — zapytał znowu.
— Tak.
— Czy brat powierzyłby mi swoje życie?
— Bez wahania.
Byłbym nie zaprzeczył, gdybym nawet miał co do tego wątpliwości, bo Winnetou byłby mnie także powierzył się bez namysłu.
— Niech bracia pójdą za mnąǃ
Poprowadził nas napowrót do gęstych zarośli, a zatrzymawszy się tam, rzekł:
— Za tym krzakiem ja się ukryję, a Old Shatterhand sprowadzi tu niedźwiedzia tak, żeby musiał przejść obok mnie. Inni bracia przykucną za owymi kamieniami i będą uważali na to, co nastąpi! Old Shatterhand i Winnetou to jedno. Obydwaj mają jedno ciało, jedną duszę i jedno życie. Jego życie należy do mnie, a moje do niego. Howgh!
— Co chcecie uczynić? — zapytał niespokojnie Old Surehand.
— Nic takiego, coby was mogło przestraszyć — odpowiedziałem.
— Obawiam się, że narażacie się na wielkie niebezpieczeństwo!
— Niebezpieczeństwa niema, gdyż ja znam Winnetou. Czyńcie tedy śmiało, co on wam polecił i weźcie z sobą moje strzelby!
— Co? Jak? Idziecie bez broni?
— Nie. Bezbronnym nie będę. Idźcie tylko... idźcie!
Udali się poza kamienie i przykucnęli tam. Winnetou wziął nóż w lewą rękę i ukrył się za krzakami. Dla uspokojenia mnie szepnął:
— Wiatr jest nam sprzymierzeńcem. Gdyby jednak niedźwiedź mnie zwęszył, ty go pierwszy pchniesz.
Nie obawiałem się wcale spotkania z niedźwiedziem. Tylko nieznane niebezpieczeństwo może człowieka niepokoić; gdy się je zna, a nawet widzi blizko,