Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  74  —

— Byli przyjaciółmi, gdy im się zdawało, że na nich ludzie patrzą, a ilekroć myśleli, że ich nikt nie widzi, kłócili się z sobą.
— Czy mąż tej kobiety miał jakie znamię na ciele?
— Nie. Oficerowi tylko, który się nazywał Raller, brakowało dwu zębów.
— Gdzie? — spytałem czemprędzej.
— Na przodzie w górze, jednego z prawej, a drugiego z lewej strony.
— To Etters! — zawołałem.
— Uff! To był Dan Etters! — odezwał się nagle milczący zazwyczaj Winnetou.
— Etters? — zapytał wódz Osagów. — Zdaje mi się, że nie słyszałem tego nazwiska. Czy ten człowiek tak się nazywał?
— Pierwotnie może inaczej. Był to lub jeszcze jest wielki zbrodniarz, który przybierał wiele fałszywych nazwisk. Jak nazywał rannego białego? Musiał przecież czasem w rozmowie wypowiedzieć jego nazwisko.
— Gdy byli w zgodzie, nazywał go Lo-tej, a gdy sądząc, że są sami, kłócili się z sobą, mówił do niego często w gniewie: E-ka-mo-tej.
— Czy to nie pomyłka? Czy wódz Osagów zapamiętał sobie dobrze te nazwiska? Może zmieniły się w jego pamięci w tym długim czasie?
— Uff! — zawołał. — Szako Matto pamięta zwykle imiona ludzi, których nienawidzi, tak dobrze, że zostaną mu w głowie aż do śmierci.
Mimowoli oparłem łokieć na kolanie, a głowę na dłoni. Wpadłem na myśl śmiałą, a jednak dość blizką prawdy, lecz wahałem się ją wyjawić. Winnetou spojrzał na mnie, uśmiechnął się lekko i rzekł:
— Niech moi bracia przypatrzą się Old Shatterhandowi! Wygląda teraz tak, jak wtedy, gdy wpadnie na ważny trop.
Ja wątpiłem bardzo, czy mina moja była tak mądra. Wiem również, że ilekroć zagłębię się w myślach,