Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  71  —

Ja także tego nie wiedziałem. Przypomniały mi się wprawdzie francuskie nazwiska Thibaut i Thibault, lecz łączenie ich z równobrzmiącem Tibo wydało mi się rzeczą zbyt śmiałą. Chciałem właśnie dać odpowiedź, wyrażającą tę myśl, lecz nie zdążyłem, gdyż uprzedziły mię dwie osoby, które nie uważały na pierwszą część rozmowy, potem jednak, usłyszawszy z ust moich słowa Tibo taka i Tibo wete, zwróciły się do nas z tem większem zajęciem.
Swego czasu przyrzekłem był na Llano Estacado Apanaczce, że nikomu nie wyjawię tych słów tajemniczych. Dotrzymałem obietnicy tak wiernie, że nawet wobec Winnetou nie wspomniałem o nich. To też zdziwiłem się niemało, kiedy teraz Apacz przerwał naszą rozmowę słowami:
— Tibo taka i Tibo wete? Ja znam te słowa!
A prawie równocześnie z nim zawołał wódz Osagów:
— Ja także znam Tibo taka i Tibo wete! Byli w obozie Osagów i ukradli nam dużo futer i koni.
Apanaczka zdumiał się oczywiście tak samo jak ja i zwrócił się najpierw do Winnetou:
— Skąd Wódz Apaczów zna te słowa? Czy był kiedy w obozie Nainich?
— Nie, ale ojciec mój Inczu-czuna spotkał był raz mężczyznę i kobietę, którzy nazywali się Tibo taka i Tibo wete. On był bladą twarzą, a ona Indyanką.
— Gdzie ich spotkał? Gdzie to było?
— Na skraju Estacada. Oni sami i konie ich były już blizkie śmierci głodowej. Kobieta trzymała na rękach chłopczyka, owiniętego w chustę. Ojciec mój zajął się nimi, zaprowadził do najbliższej wody, by ich nakarmić i napoić, a gdy przyszli do siebie, chciał ich zaprowadzić do najbliższej osady bladych twarzy. Oni woleli jednak, żeby im pokazał, gdzie przebywali wówczas Komancze. Jechał więc z nimi przez dwa dni, dopóki nie znalazł śladów tych Indyan. Ponieważ ci byli jego śmiertelnymi wrogami, przeto musiał zawrócić,