Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  49  —

z tobą jak z gościem, gdybyś nawet był ich największym wrogiem.
— Uff! Oni chcieli mnie nawet zabić.
— Czy broniłeś się, gdy cię schwytali?
— Czy było mi wolno?
— Nie.
— Gdybym się był bronił, byłoby popłynęło dużo krwi. Zdałem się przeto na moje wampum i odwieczne prawa, których jeszcze nikt nie naruszył, i poszedłem za nimi do obozu posłusznie jak dziecko. Teraz może każdy uczciwy wojownik plunąć w twarz każdemu Osadze, którego spotka i...
Zamilkł, bo Hammerdull przyszedł z wiadomością, że widać Winnetou. Chciałem Apaczowi zrobić niespodziankę obecnością Komancza Naini, poprosiłem więc Apanaczkę, żeby został przy jeńcu, a sam udałem się z Hammerdullem na drugą stronę Ki-pe-ta-ki, skąd oznajmieni mieli się ukazać. Spodziewałem się oczywiście pięciu osób, a mianowicie Winnetou, Treskowa, Holbersa, Old Wabble’a i Szako Matty, lecz ku swemu ździwieniu zauważyłem oprócz nich jeszcze jednego Indyanina i to przywiązanego do konia jak to spostrzegłem, gdy się do nas więcej zbliżyli. Winnetou więc prowadził jeńca, również Osagę, na co wskazywały barwy na jego twarzy.
Wyszedłem daleko z zarośli, ażeby Winnetou nie potrzebował badać terenu i odrazu mię poznał. Apacz skręcił też prosto ku mnie i zapytał:
— Czy zdarzył się bratu jaki wypadek, że przybył tu przede mną?
— Nie. Wszystko odbyło się rychlej i lepiej, aniżeli przypuszczałem, dlatego jestem tu prędzej.
— Niech brat zaprowadzi nas do swoich koni! Mam mu coś ważnego powiedzieć.
Szako Matto rzucił na mnie dumne spojrzenie, usłyszawszy te słowa. Ja to zauważyłem i odrzekłem:
— Konie znajdują się na drugiej stronie, ale my rozłożymy się zaraz tutaj na dole.