Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  180  —

— Co? Jak? Wy zaliczacie się do Komanczów?
— Tak było wtedy, teraz jest inaczej.
— A powiedzieliście dopieroco, że nie potrzebujecie niczego się obawiać?
— Całkiem słusznie! Wy nie możecie być przyjacielem moich wrogów, gdyż ukradliście wówczas strzelby Old Shatterhanda i byliście towarzyszem generała. W farmie Harboura dowiedziałem się, iż mieliście nowe przykre starcie z Old Shatterhandem. Dlatego cieszę się bardzo, że was niespodzianie spotkałem.
Well! Rozumiem to wszystko, ale...
— Nie dziwię się, że mię nie poznajecie — wtrącił dawny Komancz. — Byłem wtenczas jako Indyanin zabarwiony na czerwono, przeto...
All devils! Teraz już wiem! Czy nie byliście wówczas guślarzem Komanczów?
— Byłem.
— Co za szczególna rzecz! Biały guślarzem Komanczów! To bardzo zajmująca sprawa! Musicie mi to opowiedzieć. Ja chętnie zatrzymam się tutaj z moimi ludźmi.
— Przepraszam, mr. Cutter, ale ja nie mogę się zatrzymać, bo muszę jechać dalej, spodziewam się jednak, że zobaczymy się jeszcze. Oświadczam wam, że dzień dzisiejszy jest najszczęśliwszy w mojem życiu, widzę bowiem, że dostali się wam w ręce ludzie, których ja natychmiast sprzątnąłbym, gdyby to odemnie zależało. Trzymajcie ich mocno, trzymajcie!
Podczas rozmowy przypatrywałem się drugiemu jeźdźcowi. Była to Indyanka, tylko bez zasłony, która w farmie Harboura zakrywała jej oblicze. Poznałem ją mimo męskiego stroju. Była to ta sama postać o szerokich plecach, którą spotkałem był w Kaamkulano, ta sama twarz ciemno brunatna, strasznie zapadła, głęboko pomarszczona i niemal po kaukazku skrojona, te same beznadziejne, tępe, a jednak dziko połyskujące oczy, na których widok przypominał mi się dom waryatów. Siedziała na koniu po