Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  168  —

— A potem udała się z dziećmi na Wschód — przerwał mu Hammerdull.
— I to prawda! Powiedzcie mi nareszcie...
— Zaczekajcie! Pracowała i zarabiała tyle, że mogła nawet wziąć do siebie małego i biednego kuzyna, który później, kiedy mu zanadto dopiekł jej surowy sposób wychowywania, zniknął pewnego pięknego dnia w lecie. Czy mówię prawdę?
— Tak było istotnie. Ale skąd wy to wszystko wiecie?
— Mieliście także siostrę?
— Tak.
— Gdzie ona teraz?
— Nie żyje już.
— W takim razie wy z bratem byliście jedynymi spadkobiercami matki?
— Oczywiście!
— A co zrobiliście ze spadkiem?
— Do kroćset dyabłów! Na co innego można było obrócić kilkaset dolarów, jeśli nie na zabawę i pijatykę?
Well! Widocznie wdaliście się naprawdę w ojca. Po raz trzeci wam radzę: wystrzegajcie się sznurka! Jak sądzisz, stary szopie, Holbersie, czy powinniby dostać?
— Hm! — mruknął zapytany niechętnie. — Ja uczynię to, co ty zarządzisz, kochany Dicku.
Well! W takim razie nie dostaną. Zgadzasz się na to?
Yes! Nie warci tego!
— Czy warci, czy nie warci, to wszystko jedno, ale to byłoby wprost hańbą, gdyby dostali!
— Co wy za tajemnice macie? O kim właściwie mówicie? — pytał tramp.
— O Izajaszu i Joelu — odrzekł Hammerdull.
— Czyli o mnie i o moim bracie?
— Tak.
— Mamy czegoś nie dostać?
— Tak.
— Czego?