Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  153  —

Niema położenia tak złego, żeby człowiek nie mógł się z niego uwolnić albo własną siłą, albo z pomocą obcą. Ja też nie wątpiłem o możności ratunku. Przecież uniknąłem natychmiastowej śmierci, którą mi Old Wabble groził. Do Squirrel-Creeku było daleko, a w drodze mogła się nadarzyć sposobność do ucieczki. Zresztą nie sięgałem wzrokiem tak daleko, raczej oglądałem się za pomocą bliższą. Nadzieję pokładałem w Kolmie Puszi.
Jeśliby kto zapytał, czemu od chwili udania się na spoczynek nie wymieniłem tego nazwiska, tobym odpowiedział, że powodem tego była nieobecność Kolmy Puszi w gronie pojmanych, co zauważyłem zaraz, gdy tylko ochłonąłem z omdlenia.
Gdzie ten zagadkowy Indyanin mógł być?
W pierwszej chwili obudziło się we mnie podejrzenie, czy nie pozostawał on w porozumieniu z trampami, lecz nieufność ta musiała wkrótce ustąpić. Sława, jakiej zażywał Kolma Puszi, czyniła niemożliwem, żeby zbliżył się do takich ludzi, a wobec tego zachodziło inne pytanie, czy on nie umknął, usłyszawszy, że nadchodzą trampi. Lecz tego także nie spodziewałem się po nim, bo dlaczego w takim razie nas nie zbudził i nie ostrzegł. Nie, jego zniknięcie musiało mieć inną przyczynę,
Dick Hammerdull pytał Kolmę Puszi, czy pojedzie z nami, on zaś odpowiedział, że namyśli się nad tem. Nie miał tu swego konia, lecz gdzieś indziej, kiedy więc zasnęliśmy, oddalił się potajemnie, albo żeby go sprowadzić, albo żeby wogóle więcej nie wrócić. W tym drugim wypadku opuścił nas bez pożegnania, żeby się uwolnić od natrętnych pytań. Podczas krótkiego pobytu z nami okazał, że nie lubi zbyt ciekawych ludzi.
Jeśli więc odszedł, ażeby nie wrócić, to nie mogliśmy spodziewać się niczego, jeśli zaś chciał konia sprowadzić, to oddalił się na krótki czas przed napadem i niezawodnie hałas, sprawiony przez trampów, skłonił go do zachowania ostrożności. Może potem