Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  149  —

bez skrupułu dał się wynająć do schwytania mnie i wydania mordercy. Do bójki jednak nie doszło. Cox położył staremu Wabble’owi rękę na ramieniu i rzekł groźnie:
— Czy wam się naprawdę zdaje, że będę was pytał o pozwolenie?
— Spodziewam się!
— To się łudzicie!
— Chcecie mnie oszukać i złamać słowo co do Old Shatterhanda?
— Słowa dotrzymamy.
— Dotychczas na to się nie zanosi!
— Obiecaliśmy wam, że schwytamy Old Shatterhanda i wydamy w wasze ręce. Rzeczywiście pojmaliśmy go i z pewnością wam wydamy, tylko nie dzisiaj.
— Pocieszcie się sami tą obietnicą! Ja wam powtarzam, że nie zdołacie jej spełnić.
— To już nasza rzecz. Gdybyście chcieli przeszkodzić nam w zabraniu go, to popatrzcie, ilu nas jest!
— Tak, na tem wy się opieracie! — krzyknął wściekle.
— Widzicie zatem, że musicie się poddać. Bądźcie jednak spokojni, bo to tylko na krótko!
— Ja twierdzę, że na zawsze! On z pewnością ucieknie! Najlepiej będzie, jeśli mu odrazu dam kulę w łeb i zakończę sprzeczkę!
— Nie ważcie się, mr. Wabble! Jeśli zastrzelicie Old Shatterhanda, albo tylko zranicie, to bądźcie pewni, że w następnej chwili dosięgnie was moja kula. Zapamiętajcie to sobie!
— Co, wy się ośmielacie mnie grozić?
— Tu nie potrzeba śmiałości. Wyruszyliśmy z wami i chcieliśmy zgodnie działać, ale tu idzie o bonancę, wartą może miliony, wobec której wasze życie dla nas nic nie znaczy. Old Shatterhand pojedzie z nami, a gdybyście go tylko zadrasnęli, przeniesiecie się na tamten świat tą drabiną niebieską, którą jego chcecie posłać!