Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  108  —

— Czy to możliwe, czy nie, to wszystko jedno, nawet zupełnie obojętne, jeśli się nie może stać. Czy nie mam słuszności, stary szopie, Holbersie?
— Barania głowo!
Długi Pitt powiedział tym razem swemu przyjacielowi tylko to jedno słowo, lecz zaznaczył niem dość dobitnie swoje zdanie. Wszyscy roześmiali się, lecz Hammerdull dotknięty tą przygrywką odparł gniewnie:
— Nie rzucaj tak dokoła bydlęcemi głowami, bo będziesz musiał rzucić i swoją! Chciałem was ostrzec przed Komanczami i nie jestem temu winien, że oni przyjść nie mogą. A co byłoby, gdybym był nie ostrzegł, a oni się zjawili?
Przyjaciele znowu się poróżnili, lecz my wiedzieliśmy, że wkrótce się pogodzą.
Ucieszyła mnie obecność Szako Matty w grupie obrońców farmy. Mógł on skorzystać ze sposobności, umknąć, a nawet zabrać nam najlepszą z naszej broni; skoro nie uczynił tego, dał pewny dowód, że istotnie zamierza jechać z nami dobrowolnie. Przystąpiwszy do niego, powiedziałem mu:
— Od tej chwili wódz Osagów jest wolny. Nasze rzemienie nie dotkną już jego członków; teraz może pójść, gdzie zechce.
— Zostanę z wami — odrzekł. — Apanaczka miał mnie zaprowadzić do Tibo taka, lecz skoro ten sam przyszedł, już mi nie ujdzie. Czy wy ruszycie za nim?
— Bezwarunkowo. Czy poznałeś go natychmiast?
— Oczywiście. Czego on chce tu w Kanzas? Czemu zakradł się nocą do farmy?
— On nie zakradł się, lecz uciekł z głośnym, choć na szczęście nieszkodliwym, hukiem. Zaraz ci to udowodnię.
Zwróciłem się teraz do stojącego przy mnie farmera:
— Czy lekarz z chorą kobietą jest jeszcze?
— Nie — odpowiedział. — Kowboy Bell zawiadomił mnie, że odjechał.