Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  92  —

— Przed godziną — brzmiała jego niepokojąca odpowiedź — zjawił się tu lekarz, który odprowadza chorą kobietę do fortu Walace.
— Skąd przybyli? — spytałem.
— Z Canzas-City. Ona cierpi na nieuleczalną chorobę i chce powrócić do swoich krewnych.
— Stara, czy młoda?
— Tego nie mogłem zobaczyć. Choroba jej, rodzaj raka, tak jej twarz zniszczyła, że musi nosić gęstą zasłonę. Przyjechali na dwu koniach, a mają także z sobą jednego jucznego.
— Czy przybyli w towarzystwie?
— Nie.
— W takim razie ten lekarz jest albo bardzo śmiałym człowiekiem, albo bardzo nieostrożnym. Żal mi tej kobiety, skoro musi tak długą podróż odbywać na siodle. Są przecież inne sposoby podróżowania.
— Ja także wspomniałem o tem lekarzowi, lecz on odpowiedział mi, zresztą słusznie, że ta brzydka i przykra dla otoczenia choroba zmusiła go do tej jazdy we dwoje.
— Temu zapatrywaniu istotnie nie można nic zarzucić. Kiedy mają odjechać?
— Jutro rano. Oboje byli bardzo znużeni, posilili się naprędce i kazali się zaprowadzić do oficyny, bo chcieli się wyspać. Konie ich umieszczono na tylnym dziedzińcu.
Obecność kobiety chorej na raka i lekarza, jej towarzysza, nie mogła budzić w nas obawy o nasze bezpieczeństwo. Nie potrzebowaliśmy zaprzątać swych myśli temi osobami, współczuliśmy tylko z niemi.
Ponieważ przed domem nie było ławek, przeto weszliśmy do izby, gdzie szybko podano nam dobry posiłek, który mieliśmy spożyć z gospodarzem i jego rodziną. Wodzowi Osagów pozwoliliśmy, żeby usiadł pomiędzy mną a Winnetou. Przedtem zdjęliśmy z niego wszystkie pęta, co on przyjął z dumną wdzięcznością, jako dowód naszego zaufania. Ja byłem pewien, że