Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  467  —

— Dziękuję, sir! Przybyłem tu tylko w celu zapytania, gdzie Old Surehand teraz się znajduje.
— Udał się do parków.
— Których?
— Najpierw do San Louis.
— Ach! Kiedy wyruszył?
— Dopiero przed trzema dniami.
— To go jeszcze dopędzę.
— Chcecie tam pojechać za nim?
— Tak, Winnetou mi towarzyszy.
— Winnetou także? To mię cieszy, niezmiernie cieszy! Zawsze bardzo obawiamy się o Surehanda, lecz powodu nie mogę wyjawić. Wiedząc, że tacy dwaj ludzie będą przy nim, będziemy spokojni. Raz już ocaliliście mu życie, dlatego sądzę, że...
— O, proszę! — przerwałem pochwały Wallace’a. — Nie chcę, jak zaznaczyłem, wdzierać się w jego tajemnice, ale może mi wolno będzie zapytać, czy znalazł wtenczas w forcie Terrel owego Dana Ettersa?
— Ettersa tam wcale nie było.
— To generał skłamał?
— Tak.
W tej chwili wszedł do pokoju jeden z kantorzystów i przedstawił Wallace’owi papier z zapytaniem, czy można go wypłacić.
— Czek na pięć tysięcy dolarów od firmy Grey i Word w Little Rock — czytał Wallace. — Dobry jest i można go wypłacić.
Kantorzysta oddalił się, a pod naszem oknem przeszedł człowiek, którego zobaczyliśmy i ja i bankier.
— Nieba! — zawołałem. — To był generał!
— Co? Czy ten, który tak niepotrzebnie wysłał Old Surehanda do fortu Terrel?
— Tak.
— Przechodził tędy, niezawodnie więc był w kantorze. Pozwólcie, że dowiem się, czego żądał!
— A ja muszę zobaczyć, dokąd poszedł.
Wybiegłem, lecz on już zniknął. Puściłem się do