ludzi stało z podniesionemi rękami dokoła stołu, nie mogąc się poruszyć. Jacy to ludzie byli, pokazało się po ich majątku. Wszyscy razem mieli kilka centów ponad koszta tego, co wypili. Gdy gospodyni schowała te pieniądze, powiedziałem:
— Teraz otwórzcie drzwi, pani Thick, a oni niech wyjdą. Na dworze mogą ręce spuścić, ale pierwej nie, bo strzelę w ostatniej chwili.
Otwarto drzwi.
— Precz! Teraz wiecie, czy jestem trwożliwej natury, czy też nie!
Wyszli jeden za drugim z podniesionemi rękami. Ostatni był Spencer. Kiedy jeszcze stał w drzwiach, odwrócił się i zagroził napół rycząc, a napół sycząc:
— Do widzenia! Ale wtedy ty podniesiesz ręce, psie!
Gdy gospodyni drzwi za nimi zamknęła, schowawszy napowrót rewolwery, usiadłem i poprosiłem o drugą szklankę. Ogólne naprężenie znalazło upust w westchnieniu, które przebiegło po izbie. Zacni gentlemani nie wyobrażali sobie takiego zakończenia sprawy. Przyniósłszy mi piwo, wzięła mię pani Thick za rękę i rzekła:
— Muszę wam znów podziękować, sir. Uwolniliście mnie od ludzi, którzy, kto wie, co byliby tu zrobili. A jak dokonaliście tego! Z początku naprawdę byłam w strachu o was, ale teraz widzę, że istotnie dajecie sobie sami radę w niebezpieczeństwie. Ale miejcie się na baczności przed tymi drabami! Pewnie opadną was przy najbliższej sposobności.
— Pshaw! Ja się nie boję.
— Nie bierzcie tego zbyt lekko! Takie łotry nie podchodzą z przodu, lecz z tyłu.
Widziałem potem, że goście pytali panią Thick o mnie, lecz ona nie mogła dać żadnych wyjaśnień. Byliby może chętnie dowiedzieli się, kto jestem, lecz ja nie chciałem zawierać znajomości na dwa lub trzy dni najwyżej. Dłużej nie zamierzałem zabawić w Jefferson City.
Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/226
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
— 464 —