Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  461  —

— Dlaczego się nie podoba?
Przychylne przedtem rysy jego twarzy zasępiały się coraz bardziej i przybierały wyrazu groźnego.
— Bo nie lubię tego rodzaju postępowania.
— A jakież postępowanie pochwalacie?
— Takie, które się opiera na uczciwości.
Na to się zerwał i krzyknął na mnie:
— Do kroćset dyabłów! Czy chcecie mi przez to powiedzieć, że nie jestem uczciwy?
Powstało także kilku innych gości, którzy chcieli zobaczyć groźną scenę, wiszącą w powietrzu.
— Mnie tak samo nic do waszej uczciwości, jak wam do tego, co ja lubię — odpowiedziałem mu, siedząc spokojnie dalej, lecz nie spuszczając go ani na chwilę z oka. — Was nie obchodzą moje sprawy, a mnie wasze, zostawmy więc siebie w spokoju!
— W spokoju? Tego się nie spodziewajcie! Obraziliście mnie tak dotkliwie, że muszę wam pokazać, kto jest Toby Spencer.
— To zbyteczne.
— Tak? Wy to już wiecie?
— Tak.
— No, któż ja jestem?
— To samo, co i ja, mianowicie gość u pani, Thick, a gość powinien zachowywać się przyzwoicie, jeśli chce, żeby się z nim przyzwoicie obchodzono.
— A jak wy chcecie ze mną się obejść?
— Jak na to zasługujecie. Nie wzywałem was, żebyście przy mnie usiedli. Było innych miejsc podostatkiem. Nie prosiłem was, żebyście ze mną mówili, a kiedy wciągnęliście mnie w rozmowę, odpowiadałem wam uprzejmie i rzeczowo. Wasze zamiary i plany są mi zupełnie obojętne. Skoro zapytaliście mnie, czy chcę udać się do Colorado, oświadczyłem spokojnie, że nie mam chęci. Nie pojmuję, jak może was to w gniew wprawiać!
— Wspomniałeś coś o uczciwości, chłopcze! Tego ja nie zniosę!