Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  458  —

Ponieważ na to zamilkłem, huknął na mnie:
— Nie wierzycie mi może?
— Hm, owszem wierzę.
— Naprawdę? Toby Spencer nie jest człowiekiem, z którymby można żartować!
Widać było, że szuka sprzeczki ze mną. Ujrzałem zaniepokojenie pani Thick o mnie i zrobiłem jej tę przyjemność, że odpowiedziałem bardzo uprzejmie:
— Jestem tego pewien, sir. Kto jest tak silny, że potrafi powiesić na haku tak wysokiego mężczyznę, ten może nie pozwolić, żeby z niego żartowano.
Wzrok jego gniewny złagodniał, a twarz nabrała niemal przychylnego wyrazu, kiedy rzekł z zadowoleniem w głosie:
— Macie słuszność, sir. Przedstawiacie się wcale nieźle. Może mi powiecie, jakiemu zawodowi się poświęcacie?
— Hm, właściwie żadnemu.
— Jak to rozumiecie?
— Tak, że teraz niczem się nie zajmuję.
— Macie więc teraz wakacye?
Yes.
— I dużo czasu?
— Bardzo dużo!
— A co robicie, kiedy nie macie wakacyi? Musicie przecież czemś być, albo coś robić. Nie?
— Oczywiście.
— A co?
— Próbowałem już różnych zajęć.
— Ale nie doprowadziliście do niczego?
— Niestety.
— Czem byliście ostatnimi czasy?
— Byłem na preryi.
— Na preryi? A więc myśliwiec?
— Coś podobnego.
— A umiecie strzelać?
— Dość znośnie.
— A jeździć konno?