Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  438  —

Apacz, odrzucił na bok stojących mu w drodze i pochwycił Sandersa za gardło. Korsarz chciał go strząsnąć z siebie, lecz mu się to nie udało, bo i kolonel ujął go zaraz także. Uczuł, że go podniesiono, a potem grzmotnięto nim o ziemię, że utracił przytomność.
Napad zaskoczył rozbójników jakby przerażający sen. Jego nagłość obezwładniła ich siły, a upadek dowódcy odebrał im zarówno spójność, jak i resztę odwagi.
Nagle wysypała się na pokład uwięziona załoga „L’ horrible’a“. Pierwszym, kogo ujrzał idący na czele, był porucznik Jenner.
— Hurra, porucznik Jenner, hurra! Dalej na tych łotrów!
Każdy pochwycił z rozrzuconej broni, co mu w ręce wpadło, i zbóje dostali się w dwa ognie. Teraz byli beznadziejnie zgubieni.
W samym środku walczących stali dwaj ludzie, wsparci o siebie plecami, a kto zbliżył się do nich zanadto, przepłacał to życiem. Byli to Hammerdull i Holbers. Drugi odwrócił naraz głowę, żeby towarzysz mógł go zrozumieć, i rzekł:
— Dicku, jeżeli sądzisz, że tam stoi ten łotr, Piotr Wolf, to ja nie mam nic przeciwko temu.
— Piotr... (przeklęte nazwisko, nie wymówię go nigdy!) Gdzie?
— Pod tem drzewem, które ci dziwni ludzie nazywają — masztem.
— Czy masztem, czy nie, to wszystko jedno. Chodź, stary szopie, pochwycimy go żywcem!
Także Piotr Polter spostrzegł Letriera. Odłożył nóż, rewolwer i hak, a pochwycił drąg, którym lepiej umiał władać. Każdem uderzeniem kładł człowieka. W ten sposób wywalczył sobie drogę wśród zbitej gromady rozbójników, aż wkońcu ujrzał Letriera.
Mille tonnere, to Jean! Znasz mnie, łajdaku? — spytał, stanąwszy przed nim.
Zapytany opuścił podniesioną rękę i zbladł jak