— Bellhourst i Spółka — odpowiedział. — Miałem z tymi ludźmi już dawniej do czynienia, może mnie jeszcze nie zapomnieli.
— Czy to daleko?
— Nie. Ich kantor w drodze do portu.
Gdy dojechaliśmy do tego domu, zsiadł kolonel z konia i wszedł do wnętrza. Po jakimś czasie powrócił i kazał swoim ludziom zanieść do kantoru przywiezione złoto. Po zbadaniu i odważeniu kruszcu wypłacono Firegunowi sumę, przedstawiającą ogromny majątek.
— To zatem załatwione — rzekł. — Teraz każdy dostanie przypadający nań udział.
Na to wystąpił Hammerdull.
— Czy dostaniemy, czy nie, to wszystko jedno., kolonelu, ale co ja będę robił z tymi starymi papierami? Ja ich nie potrzebuję, a wam są one teraz niezbędne. Cóż ty na to, stary szopie, Holbersie?
— Jeśli sądzisz, Dicku, że powinniśmy zostawić kolonelowi te świstki, to nie mam nic przeciw temu. Ja się bez nich obejdę. Wolę tłustą łapę niedźwiedzia, albo kawał soczystej polędwicy bawolej. A ty nie, Billu Potterze?
— Zgadzam się — potwierdził mały. — Ja nie jadam papieru, a mój koń także nie, hihihi! Kolonel odda nam je, kiedy sam już nie będzie potrzebował.
— Dziękuję wam za zaufanie — odrzekł Firegun. — Narazie nie wiem, jak się stosunki ułożą. Wypłacę więc wam, co wam się należy, a mnie zostanie aż nadto. Jeślibym jednak więcej potrzebował, to będziecie tu zawsze, przynajmniej kilku z was, bo wątpię, czy wszyscy ruszycie ze mną na morze.
— Czy wątpicie, czy nie, to wszystko jedno, kolonelu. Ja z wami!
— I ja! — wtrącił Holbers.
— I ja! — zawołał mały Potter.
— I ja... i ja! — przyłączyli się drudzy.
— To dopiero rozstrzygniemy — rzekł Firegun,
Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/182
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
— 422 —