Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  358  —

— To się już stało — odrzekł wymieniony. — Ten sir zna was tak samo jak ja. Zaprosiłem go tutaj, ażeby mógł was zobaczyć i pomówić z wami. Chcecie usłyszeć coś nowego?
— No!
— Ja zostanę majtkiem na „L’horrible’u“.
— Majtkiem? A nami chcesz dziury zatykać?
— Ani mi się śni! Wy moglibyście dostać także dobre stanowiska, gdybyście chcieli.
— Czy chcemy? Ależ okręt należy do pstrych kabatów!
— Teraz, lecz już nie na długo, to pewna.
— Jakto?
Przechylił się przez stół i szepnął:
— Bo go im odbierzemy.
— A do kroćset! To byłby figiel, jakiego jeszcze nikt nigdy nie spłatał! Mówionoby o tem w całych Stanach i jeszcze dalej.
— Czy boicie się tego?
— Bać się? Co nam może zaszkodzić ta gadanina. Z „L’ horrible’m“ pod nogami możemy kpić sobie z całego świata!
— I żyć jak Mogoł Wielki, czy jak się ten drab nazywa, który tyle ma dolarów, że morzeby zapełniły, gdyby był taki głupi i tam je wsypał. Od was tylko zależy, żeby i wam tak dobrze było.
— Od nas? Mówcie dalej, sir!
Obcy z czerwoną pręgą sięgnął do kieszeni, wyjął pękaty pugilares, dobył zeń kilka banknotów i położył po jednym przed każdym.
— Przyjmiecie te świstki? — spytał.
— Nie będziemy tacy głupi, żebyśmy je odrzucili, Ale co mamy za to uczynić?
— Nic. Daruję wam je. A jeśli jesteście tacy, jak ja sobie wyobrażam, to możecie jutro lub pojutrze dostać pięć razy tyle.
— Jakto?
— Czy przejechalibyście się po przystani?