Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  352  —

mających prawo do określenia gentlemanlike. Wstrętne wyziewy spirytusu i dym tytoniowy odrzucał poprostu wchodzącego, a zgiełk, który tam panował, wydobywał się chyba z gardzieli zwierząt, a nie ludzi.
Przybysz ze znakiem od ognia na twarzy nie zrażał się bynajmniej temi nieprzyjemnościami. Przystąpił do szynkwasu i zwrócił się do paradującego za nim oberżysty:
— Czy jest tu długi Tom, master?
Gospodarz zmierzył go podejrzliwem spojrzeniem i odrzekł niezbyt uprzejmie:
— Dlaczego pytacie?
— Bo chcę z nim pomówić.
— Kto to jest długi Tom, he?
— Nie bawcie się w chowankę! Znam go równie dobrze, jak wy. On mnie tutaj zamówił.
— Kto wy jesteście?
— Co was to obchodzi? Ja was także nie pytałem jeszcze o rodowód i nazwisko.
— Hej! Jeśli tak zaczynacie, to będziecie długo pytali, zanim usłyszycie odpowiedź. Prędzej możecie dostać odemnie pięścią!
— O tem dałoby się może jeszcze pomówić. Na razie przestrzegam was, że długi Tom dyabelnie wam to weźmie za złe, jeśli nie pozwolicie mi z nim mówić.
— Tak? To przypuśćmy, że go znam. Rozumiecie mnie, sir? Jeśli on was rzeczywiście zamówił, to musiał wam powiedzieć słowo, słóweczko, bez którego nikt doń nie przychodzi.
— Owszem.
Nachylił się przez szynkwas i szepnął kilka słów, a gospodarz skinął głową na znak zgody:
— Dobrze! Teraz wam ufam. Toma niema jeszcze. O tym czasie przychodzi tu zwykle policya, ażeby się nieco rozglądnąć wśród moich gości. Skoro tylko odjedzie, dam znak, a on zjawi się za pięć minut. Usiądźcie i zaczekajcie do tego czasu!