Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  40  —

tratwę. Spodziewam się, że drugi raz nie przyjdzie czerwonym myśl napadu na Smoky-Hill, a zawdzięczamy to wam. Bez waszej pomocy bylibyśmy może zgubieni. Wejdźmy do środka i zobaczmy, ile wynosi wygrana w „three carde monte“.
Mówca zrobił w tem miejscu przerwę, wypróżnił szklankę, którą mu tymczasem napełniono, spojrzał na swoich słuchaczy, chcąc się przekonać, jakie zrobił na nich wrażenie, potem skinął z zadowoleniem głową mówił dalej:
— Czy wiecie, gentlemani, co znaczy dobry, szybki i wytrwały koń dla mieszkańca preryi? Weźcie aeronaucie balon, a żeglarzowi okręt, a obydwaj przestaną istnieć. Tak samo na sawannie niepodobna pomyśleć sobie myśliwca bez konia. A co za różnica zarówno między statkami jak między końmi! Pshaw! Nie będę o tem się długo rozwodził, ale jeśli wam powiem, że miałem najlepszego stepowego konia między legginami to zrozumiecie, co mam na myśli. Pielęgnowałem go jak siebie samego, a nawet lepiej; nie raz, ani kilka razy uratowaliśmy sobie nawzajem życie, a kiedy wreszcie padł od kuli czerwonego draba, pochowałem go i zakopałem z nim razem skalp jego mordercy, jak na westmana przystało.
Może zapytacie, kiedy i od kogo dostałem tego rumaka? Od kogóżby innego, jeśli nie od Czarnej Pantery, wtedy pod Smoky-Hill! Znajdował się między złowionymi końmi, miał na grzbiecie ciemną skórę pantery, a grzywę pełną orlich piór, na dowód, że należał do wodza. Dosiadłem go i przekonałem się, że był doskonale po indyańsku wytresowany. Nic dziwnego, że wobec tego nie mogłem się z nim już rozstać, lecz zabrałem go na tratwę, gdzie mu urządziłem porządne i suche stanowisko. Gdy zaś, dostawszy się do Mississipi, pożegnałem Lincolna, wziąłem konia pod siodło, „Arrow“ — tak nazwałem ogiera — okazał się tak doskonałym, że cały świat mi go zazdrościł, nigdy też nie miałem powodu uskarżać się na niego.